wtorek, 30 grudnia 2014

1

Po wydarzeniu z przed roku moje życie straciło sens. Na początku jeszcze było w miarę dobrze. Przyjaciółki rozmawiały ze mną próbując mnie jakoś pocieszyć, ale potem zaczęły oddalać się ode mnie. Już nie wysyłały do mnie sms-ów, a jak dzwoniły to tylko po coś ważnego. Teraz jestem samotnikiem. Dziewczyny znalazły za mnie zastępstwo, a reszta ludzi ze szkoły nie odzywa się do mnie. To nie to, że mają coś do mnie... To bardziej chodzi o to, że samej nie ciągnie mnie do towarzystwa. Więc nie obwiniam ich .

Potem są jeszcze moi rodzice.
Na początku, no cóż , wspierali mnie, ale potem tak trochę się to zmieniło. Zaczęli unikać mojego wzroku i coraz rzadziej uczestniczyłam w kolacjach rodzinnych. Nie bo nie chciałam, po prostu nie było. Coraz częściej jadałam sama po przygotowaniu posiłku. Mama mówiła, że już jadła, a tata, że zje w gabinecie.
A to wszystko przez incydent z przed roku.

Przyzwyczaiłam się.
Nie powiem, że nie brakuje mi naszych rozmów bo brakuje,ale to oni wybrali unikanie mnie nie ja. Bo co jak co, ale tych dwóch grup-przyjaciół i rodziny nie chciałam stracić.

Kiedyś nigdy nie powiedziałabym-nienawidzę
Jednak teraz nienawiść jest taka prosta

Nienawidzę tego, że rodzina ma mnie teraz w dupie

Nienawidzę uczucia, że inni mają lepiej, prościej

A już na pewno nienawidzę chłopaka o szmaragdowych oczach, który odebrał mi wszystko dla czego żyłam.

Po prostu nienawidzę.

Zamykam notatnik, w którym rysowałam kwiatki, gwiazdki i załzawione oczy, których kącików ciekną stróżki krwi.
Jezu jestem chora psychicznie- śmieję się w duchu.

Ach, no tak. Jeszcze jest śmiech to też nie jest już to samo. 
Ten sztuczny śmiech jest niepewny i taki nijaki.
Brakuje mi tych wszystkich chwil kiedy śmiałam się tym zadziwiająco melodyjnym, a przede wszystkim nie wymuszonym śmiechem. 
Teraz nie potrafię. Jakby się tak zastanowić to po tamtym wydarzeniu naprawdę wiele utraciłam. 
Oprócz niewinności i życia to zdolność rozmów i żartów.

Dlatego tak go nienawidzę.

 Schodzę z parapetu i przyglądam się wschodzącemu słoniu. Z tego co tu widać siedziałam na parapecie ponad trzy godziny. Wychodząc z mojego małego azylu nawet na niego się nie patrzę. Moje gołe stopy są znowu obiektem zainteresowań. Zamykam lekko pokój i schodzę na dół po schodach. Wchodzę do kuchni gdzie spotykam moją mamę , która nie patrzy na mnie mówi jedynie- Na patelni masz naleśniki, a zapakowane kanapki na lunch w twoim plecaku. Ja już lecę.
-Ok- mówię cicho i wyciągam talerz, po czym nakładam posiłek. Po chwili słyszę trzask zamykanych drzwi. Już wiem, że jej nie ma, a nawet się nie pożegnała. Nic.
Po skończonym posiłku patrzę na zegarek 7:44
Do szkoły mam dziesięć minut drogi autobusem i musiałabym już wyjść.
Czemu nie mam prawa jazdy?!
Nie wiem gdzie ta logika, nawet jeślibym zdała to skąd wezmę pieniądze na zakup auta
Wychodzę na korytarz domu i schylam się po moje ukochane trampki.
Po założeniu ich, zarzucam plecak na jedno ramie, ściągam z haczyka klucze. Wychodzę z domu po czym zamykam drzwi na klucz i idę na przystanek.
Po dojściu na przystanek czekam chwilkę i wykorzystuję ten czas na rozplątywanie słuchawek. Tak nie śpię po nocach, noc jest od tego, a przynajmniej w moim wypadku- żeby myśleć co mogłam powiedzieć inaczej, albo zrobić rok temu w noc owego incydentu.

Wsiadam do autobusu, który dopiero co przyjechał i jadę słuchając muzyki. Teraz chyba jedynego dla czego żyję.
Jadę tylko dziesięć minut, ale czuję jakby czas mnie nie słuchał i wszystko było takie powolne. Jakby nic nigdy nie miało się skończyć. Ale to tylko takie wrażenie.
Po tych kilku długich minutach wysiadam na moim przystanku i nieśpiesznie ruszam na nudne lekcje.
Mam jeszcze dwie minuty więc decyduję się na przejście po boisku, żeby jeszcze trochę porozmyślać.
Jest zimnawo, ale świeci słońce więc decyduję się nacieszyć na pewno jednymi z ostatnich promieni słonecznych  w tym roku. I tak dziwne jest to, że pod koniec października świeci słońce. Choć nadal jest we większość czasu deszczowo. W końcu to Londyn .

Obserwuję.

Obserwuję ludzi biegających po boisku.

Obserwuję dziewczyny na trybunach chichoczące i szeptające najpewniej na temat drużyny koszykarskiej i grającej w niej chłopaków.

Obserwuję wiele osób i nic nie czuję. Żadnych sprzecznych uczuć. Wszystko jest dobrze. Do czasu.
Mój wzrok pada na moje byłe przyjaciółki, siedzące w gronie szkolnej elity na starannie wystrzyżonej trawie. Kiedyś też tam zawsze siedziałam. Tam na miejscu Kimberly...
Teraz to ona jest ich wierną przyjaciółką. I wiem to. Nie dlatego, że słyszę szkolne plotki, a słyszę. Tu chodzi bardziej o to, że wiem jak Rose i Nina zachowywały się w stosunku do mnie, teraz zachowują się tak w stosunku do Kim. Nie mam nic do niej. Wiem, że będzie idealną przyjaciółką dla nich. 
Taką jaką ja byłam.
To wszystko przez jedną noc.
To zniszczyło mi życie.

Zawsze nienawidziłam żyć przeszłością, ale teraz nie widzę innego wyjścia. Inaczej nie potrafię.
Słyszę dzwonek na lekcje więc idę. Nie ociągam się bo nie widzę potrzeby. Gdybym się ociągała to mogłabym zwrócić na siebie niepotrzebną uwagę.
Matematyka.
Niby robię działania.
Niby myślę nad rozwiązaniem
A tak naprawdę moje myśli błądzą w zupełnie innym kierunku.
W kierunku zielonych oczu.
Były piękne.
Gdybym spotkała osobę o takich oczach nigdy nie oskarżyłabym jakieś przestępstwo.
Teraz wiem, że choćby istniały najpiękniejsze oczy na świecie to nic mnie nie zwiedzie.

Rozwiązuje nadal zadania, które są dla mnie niczym potrafię ten temat, ale gdy mam dziesięć minut czasu na napisanie kartkówki zostawiam ten czas na rozmyślanie. To samo ze sprawdzianami. Nie potrafię skupiać się na tym wszystkim. Nie łatwo pogodzić mi szkołę ze samą sobą. 
Nikt nie może mi zarzucić, że się nie staram. Już nawet lekkie, prawie niewidoczne lecz szczere uśmiechy sprawiają, że inni też się uśmiechają.
  Nie piję. 
Nie mogę. Przypominam sobie wtedy tamtą imprezę.
Palić? To świństwo? Dla mnie to jasne, że nie.
Ćpanie.. nigdy nie zastanawiałam się czy by nie spróbować. Tak zwanie odlecieć.
Ja nawet się nie tnę.
Już nie potrafię. Kiedyś robiłam to. Naznaczyłam swoje ciało ranami, z których pozostaną blizny i nigdy o nich nie zapomnę.
Na razie chcę tylko skończyć liceum i wyjechać do takiego miejsca, w którym nikt by mnie nie znał.
Wiem, że Londyn to pożądane miejsce, ale ja chcę uciec. Byłabym  zdolna wyjechać nawet na Karaiby po to by zapomnieć. Od tamtego momentu miałam plan. Chciałam wyjechać i znaleźć miejsce, w którym byłabym bezpieczna. 
Od ludzi i wspomnień. 
Nie chcę do końca życia zadręczać się pytaniami dlaczego nie zrobiłam inaczej. 
Nie poczekałam do końca imprezy, albo nawet na nią nie poszła.



Już niedługo skończę siedemnaście lat i będę mogła wziąć się za jakąś lepiej płatną pracę. Po to by nazbierać pieniądze na ewentualne wydatki. Potem to zrobię.




Ucieknę.


                                         ***
  Rozdział pierwszy
Jak się podoba? 
Skomentujcie, a ja już pracuję nad kolejnym








czwartek, 3 lipca 2014

Prolog







Kolejny dzień, wydawałoby się, że jest taki jak zwyczajny, wykonanie codziennych czynności np. Wstanie z łóżka, powinno być najmniejszym kłopotem z jakim zmagamy się praktycznie codziennie.

Ten dzień tak jak każdy jest dla mnie nadzwyczaj przytłaczający.
Nie każda bajka kończy się dobrze. Moja też nie.
Niekiedy jedna minuta może zadecydować o czyimś losie. Ta minuta zmienia zakończenie ze złeg na dobre i z dobrego na złe.
Kiedyś byłam inna, tamtego czasu za każdym razem gdy stawałam przed lustrem widziałam pewną siebie, młodą kobietę z iskierkami błyszczącymi w oczach. Byłam szczęśliwa, wydawać się może, że sama wybierałam swój los. Nigdy nie miałam złej oceny, nawet gdy się nie uczyłam, nigdy nie złamałam ręki czy tam nogi. Przynosiłam każdemu szczęście jak czterolistna koniczyna, aż do pewnego czasu. Dla mnie ten oto czas stanął w miejscu. Stałam jak kołek nie śmiąc się ruszyć gdy chłopak, a nawet młody mężczyzna z hipnotyzującymi zielonymi oczami rozrywał moje ubrania chcąc mnie zgwałcić. Kiedyś nazwałabym to wykorzystaniem seksualnym, ale po tym co przeszłam nie boję się wypowiedzieć żadnego słowa. Do teraz pamiętam w jego wzroku pożądanie. Potem pamiętam już tylko ból.

*Retrospekcja*


Wracałam z imprezy. Nigdy nie byłam schlana, nie potrafiłam zrozumieć moich wiernych przyjaciółek, które przy każdej okazji wychodziły do klubów, aby się dobrze napić próbując zaciągnąć mnie ze sobą. Niekiedy im się udawało, a to był jeden z tych właśnie dni. Nie wiem czemu się zgodziłam, już od początku miałam dziwne przeczucie, że ten wieczór nie skończy się dobrze.Dobrze myślałam. Na początku wszystko zapowiadało się dobrze. Klub. Impreza. Kilka drinków. Taniec. Śmiech. Muzyka 

Wszystko tam było. Nawet jeśli nie lubiłam imprez ta mimo wszystko była dobra. 
Bawiłam się z dziewczynami do trzeciej rano, aż w końcu stwierdziłam, że jeśli nie chcę być schlana do trupa i obudzić się jutro na podłodze nie wiadomo gdzie, to dobrze byłoby się zebrać się do domu. Ruszyłam na parkiet, aby przekazać moim poruszającym się w takt muzyki przyjaciółką, że już lecę.
-Ej, dziewczyny! Ja już spadam do domu.- pokazały mi uniesione w górę oba kciuki, jednak wiedziałam, że wolałyby żebym została. No, ale cóż. Uśmiechnęłam się do nich, po czym okręciłam się na moim wysokim obcasie kierując się do wyjścia. Nie miałam wtedy pojęcia, że to będzie mój ostatni niewymuszony uśmiech.
Niesamowite jest to jak bardzo, jedna napotkana osoba może cię zniszczyć. Ciebie i twoje życie. Szkoda, że nie zauważyłam cienia pojawiającego się od czasu do czasu za mną w drodze powrotnej, albo nie zwracałam szczególnej uwagi na ciche szmery za mną. Nie zwróciłam nawet uwagi na śmiech, który wcale nie zwiastował nic dobrego. Dopiero gdy wszystko ucichło i słyszałam jedynie bicie własnego serca i tupot obcasów o chodnik zauważyłam, że coś jest nie tak. Spuściłam głowę w dół patrząc jak idę. Włosy zasłoniły większość twarzy dlatego dopiero gdy zderzyłam się z kimś zrozumiałam, że mój samodzielny powrót był błędem.
-Oj mała, mała nie wiesz w co się wpakowałaś.-Złapał mnie za ramię i powiedział niby od niechcenia, ale jednak w jego głosie igrała nuta ostrzeżenia.
-Odpierdol się ode mnie-powiedziałam pewnie nie wiedząc, że wplątałam się w jeszcze większe bagno. 
-Uważaj na słowa-warknął i popchnął mnie na ścianę. Już wiedziałam. Wiedziałam, że to co powiedziałam było zbędne. Może zostawiłby mnie w spokoju? Na to też by były nikłe szanse, ale nie będę się bawiła w "Co by było gdyby..." 
Chłopak kipiał ze złości jednak nie przeszkadzało mu to w rozdzieraniu mojego płaszcza, którego... no już nie miałam na sobie. Byłam jak z kamienia. Nie krzyczałam, nie błagałam o pomoc. I tak nikt by mi nie pomógł.
Zielonooki zaczął mnie całować po szyi i dekolcie, a ja nic nie mogłam na to poradzić. Przecież dysponował o wiele większą siłą!  
Potem wszystko działo się jak we mgle, chłopak ściągnął spodnie do kolan. Czułam, że przed moimi oczami pojawiają mi się mroczki. Teraz to nic mnie nie uratuje, a przed chwilą miałam jeszcze cień nadziei.

 Po chwili już nic nie widziałam... czułam tylko ból. Wydałam z siebie krzyk. Zapadła ciemność.

*Koniec Retrospekcji* 




***
Oto prolog nowego opowiadania. 
Mam nadzieję, że się spodoba 
Komentujcie proszę!
Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy

Obserwatorzy